Snowboard - czyli jak z totalnej przeciwniczki zimy zrobić miłośniczkę deski



Natchniona zbliżającym się wyjazdem, w góry pomyślałam, że czas na notkę o mojej najnowszej miłości, czyli snowboardzie. Na wstępie pragnę bardzo mocno zaznaczyć, że jestem wielką przeciwniczką zimy, śniegu i wszystkiego co zimne i mokre jednocześnie (fuj, fuj!) - chociaż lody są okej, zdecydowanie okej! ;)

Moja miłosna historia zaczęła się od faktu, że na desce jeździ mój M., który usilnie starał się mnie namówić do podjęcia próby – pierwsze moje myśli były mniej więcej takie, że chyba oszalał! Ja taka zagorzała miłośniczka lata i plaży na stoku? Co to, to nie! Z czasem jednak pomyślałam, że fajnie będzie dzielić wspólnie zainteresowanie. Wówczas w roku 2012 wybraliśmy się na wyjazd ze znajomymi do Francji, a dokładniej do Chamrousse. Pierwsze co zobaczyłam po wejściu do domku był widok z okna i wtedy pokochałam góry tak samo mocno jak kocham morze i plażę. To było coś tak pięknego, że nawet nie ma sensu żebym ubrała to w słowa, bo i tak nie oddadzą tego jak to wyglądało – dlatego najprościej będzie jak sami zobaczycie! :)





Jako, że byłam jedyną osobą niejeżdżącą korzystałam z czasu spędzonego samotnie :) Spałam długo, siedziałam na tarasie w pełnym słońcu i czytałam książkę – jednym słowem pełen relaks. Nadal nie rozumiałam po co, oni jeżdżą – wracali zmęczeni i mokrzy – bezsensu! :)
Wieczorem uderzaliśmy na basen, saunę, czasem jakiś spacer – bawiłam się genialnie. Chociaż brakowało mi czasu spędzonego z M., więc obiecałam, że przy jakimś weekendzie pojedziemy w polskie góry i popróbuje swoich sił w tym dość dziwnym sporcie – miałam o nim zdanie mniej więcej takie: zjeżdżanie z góry na dół na kawałku deski – suuuuper :P
M. namawiał mnie żebym wypożyczyła sprzęt skoro to pierwsza moja przygoda, ale ja się uparłam, że wolę mieć swój własny, bo znając życie szybko się zniechęcę jak to ja i nic z tego nie wyjdzie. Z myślą, że wydałam trochę pieniędzy na to wszystko, uparcie będę dążyć do celu.

Całkowicie się nie znałam na sprzęcie i odzieży zostawiłam te sprawę mojemu M., który jest mistrzem zakupów na allegro. Tym oto sposobem miałam skompletowany sprzęt za BARDZO niewielkie pieniądze. Polecam inwestować w używane deski, można kupić w dobrym stanie z wiązaniami nawet za 400 zł (w moim przypadku było jeszcze taniej i padło na HEAD Concept), czyli teoretycznie w cenie samych wiązań. Odzież używana to też nie jest zły pomysł – pierwsza moja kurtka właśnie taka była i kosztowała około 20 zł – da się? Da się! :) Pierwszy sprzęt skompletowałam mniej więcej za około 600 zł - łącznie z ubraniem, butami, kaskiem itp, także argumentowanie, że jest to drogi sport jak dla mnie nie wchodzi w grę :)

W pewien styczniowy weekend wybraliśmy się do Czarnej Góry i wjechałam po raz pierwszy na stok. Nie ma co ukrywać – jak każdy pierwszy raz okazał się tragiczny! Cztery litery zbite, nogi obolałe od ciągłego wstawania i generalnie nie ujechałam ani jednego centymetra. Myślę sobie nie ma co się długo zastanawiać i wjechałam jeszcze raz – i nie było lepiej! Zasmucona poszłam na herbatę odpocząć i trochę wyschnąć. Jak to stare porzekadło mówi do trzech razy sztuka, wiele się nie zastawiając z pełną determinacją postanowiłam zjechać jeszcze raz – nastąpił przełom! Snowboard pokochałam i nawet zaczęłam zjeżdżać na jednej krawędzi, a nie już na tyłku :) Zmiana krawędzi to nie przelewki :P
Tego sezonu jeździłam jeszcze jeden weekend i już mi szło nawet całkiem dobrze.

Przed pierwszym wyjściem na stok ;)
Tutaj wpadłam do strumyka :P


 Nie ma co się oszukiwać – czułam niedosyt, bo przecież dwa weekendy to bardzo mało.
W kolejnym sezonie zdecydowaliśmy się wspólnie z M. na wyjazd znowu do Francji, ale tym razem kawałek bliżej do Val D'Allos. Nie mogłam się doczekać jeszcze bardziej, ponieważ kupiłam nową deskę, kurtkę i gogle (znowu udało się po taniości na allegro, dzięki M.). Niestety ze śniegiem było w tym roku bardzo kiepsko, a nasz pobyt był na samym początku sezonu i z kilkunastu wyciągów otwarte były tylko dwa. Jak na moje umiejętności to całkiem wystarczyło, ale niestety reszta ekipy była mocno niezadowolona. Rozjeździłam się dla przypomnienia na tej niższej, po czym od razu pojechałam na górę już dość wysoką – bardzo dobrze mi się na niej jeździło, ale przeklinam z całego serca wypłaszczenie przez, które za każdym razem musiałam wypinać się z wiązań (czego nienawidzę), przejść dość spory kawał i znowu się wpinać – oszaleć można było!

Gdzieś w połowie wyjazdu moje umiejętności dość znacznie się poprawiły, a ja nie miałam dość! Codziennie z wielką chęcią wychodziłam na stok pomimo jednej sensownej trasy. M. uskutecznił trochę freeride'u, na co mnie tez mocno namawiał, ale chyba jednak to jeszcze nie dla mnie.
Śmigając z krawędzi na krawędź (tak, tak już się nauczyłam w miarę płynnie to robić :P) zaliczyłam parę wypadków, co dziwne te najgorzej wyglądające były najmniej szkodliwe. Najgorzej wspominam, kiedy z całym impetem wjechał we mnie pewien francuz, który typowo zachował się jak największy burak na świecie – nawet nie pomógł mi się poskładać do kupy!




Po powrocie ustaliliśmy, że pojedziemy jeszcze w tym roku na jakiś weekend - ale jak zima wyglądała w górach to każdy wie. Nawet się umówiliśmy ze znajomymi na wyjazd, ale śnieg nie spadł, a nawet gdyby to i tak by szybko stopniał.

Bardzo niepocieszony z powodu niedojeżdżenia M. wpadł na pomysł, żeby w maju pojechać do Austrii – szczerze mówiąc myślałam, że pomysł nie zostanie zrealizowany i że jest trochę szalony! W maju w góry ? Wszyscy chcą się w maju opalać i wygrzewać na słońcu, a nie znowu utknąć w śniegu! Z biegiem czasu okazało się, że M. zrobił rezerwacje i wszystko było jasne – JEDZIEMY!
Jedziemy jutro w nocy <3! Szaleję ze szczęścia i zniecierpliwienia i co chwilę sprawdzam jak aktualnie wygląda w Kaunertal – lodowcu nadjeżdżamy! :)

Szykuje się pyszna pogoda!



Czy jazda na snowboardzie jest trudna? TAK!
Czy jest męcząca? Zdecydowanie TAK!
Czy przynosi satysfakcje i dobrą zabawę? Po trzykroć TAK, TAK, TAK!
Czy jest warty całego wysiłku włożonego w naukę? TAK!

Podsumowując – nawet jeśli nie lubicie zimy i zupełnie się w tym sporcie nie widzicie tak czy siak spróbujcie! Jeśli nie snowboard to narty (które w moim mniemaniu są łatwiejsze do okiełznania)!
Moment kiedy wjeżdża się na stok i widzi się te piękne widoki jest zapierający dech w piersiach, a sama jazda to świetna zabawa no i genialne ćwiczenie dla ciała, ponieważ angażuje prawdopodobnie każdy mięsień ciała jaki istnieje :)

Jeśli jesteście ciekawi jak wyjazd będzie wyglądał zapraszam na instagram! Zaleje go zdjęciami pewnie ;)

J.

9 komentarzy:

  1. Bawcie się dobrze, wrzucaj dużo zdjęć i wróć cała! Będę tęsknić! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że odzyskam w końcu zdjęcia z poprzedniego wyjazdu od M. :) ZNowu pewnie będzie więcej filmików :P

      Usuń
  2. Nigdy nie jeździłam na desce, ale jestem raczej łamagą więc pewnie prędzej bym się połamała niż porządnie zjechała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mam być z Tobą szczera to dokładnie takie samo podejście miałam jak Ty :) Ale okazuje się, że jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz (same upadki aż tak nie bolą:P), ale jak już się nauczysz będziesz czerpać z tego wielką frajdę :)

      Usuń
  3. Przyjemność miałam tylko dwa razy, ale predkość mnie czasami przerażała więc lodowałam na pupsku umyślnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam dokładnie tak samo :P pierwsze zjazdy były tempem ślimaczym :P ale to kwestia przełamania się :P

      Usuń
  4. Super akcja. Ja już nie mogę się doczekać kolejnej zimy żeby wyszaleć się na stoku:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja od małego uczyłem się jazdy na nartach. Dopiero w liceum zdecydowałem się pierwszy raz wejść na deskę i od razu pokochałem ten sport. W tym roku w końcu kupiłem własną deskę snowboardową na https://www.snowshop.pl/ i w lutym ruszam na Słowację przetestować sprzęt :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Super wpis! U mnie było podobnie

    OdpowiedzUsuń