"wpadnij kiedyś poniszczyć się z nami..."

Czasami przychodzą takie dni, kiedy człowiek ma ochotę iść i się urżnąć. A jak już to zrobi, to iść na imprezę i tańczyć tak długo, dopóki nie padnie i go nie wyniosą. Wczoraj postanowiłam, że nadszedł dzień, w którym najwyższy czas przejść w stan czilałtu ostatecznego.  Oczywiście jak to z moimi planami bywa, czitałtu nie było, padnięcia nie było i w ogóle nic nie było.

W błogostan wprowadzałam się już od wczesnego popołudnia, jednak tego dnia ani wódka, ani whisky ani piwo nie zresetowało mi mózgu. Myślałam nawet, że z wytańczenia do upadłego też nie wyjdzie nic, jednak udało mi się wyczołgać do jednego z dwóch miejscowych klubów krótko przed północą. Tu zaznaczę od razu, że mieszkałam w Olsztynie, Poznaniu i innych większych lub mniejszych wioskach i NIGDY, NIGDY NIGDY NIGDY nie zapłaciłam za wstęp do klubu więcej niż 10 złotych. Jako, że moje rodzinne miasto szczyci się jedynie dwoma klubami (o ile można to tak nazwać), mogą one narzucać kosmiczne ceny wejściówek. W związku z napływem narybka z różnych zakątków naszego kraju mogą sobie na to pozwolić, bo jak wiadomo w Polsce zastaw się,a postaw się czy coś tam, nadal jest aktualne. 20 złotych za wstęp na imprezę nie odstraszył jednak nikogo, stał się za to selekcją naturalną dla ludzi, niegodnych wejścia w zacne progi jednego z dwóch przybytków niedoli. Ja, spragniona tańca i pohulanek wszelakich gotowa byłam zapłacić ten niegodny ryczałt, ale pan ochroniarz powiedział, że mają już tyle ludzi, że więcej nie wpuszczają… ALE za dodatkową dychę od osoby mogą dla naszej szóstki zrobić wyjątek. Popatrzyliśmy na panów z politowaniem i udaliśmy się do klubu obok, który nie bez powodu żądał ino dychy od łebka (której to opłaty części z nas i tak udało się uniknąć…:)).

Już na samym wstępie trafiliśmy na burdę. W środku zaś nie było lepiej. Najebani ludzie, chujowa muzyka. I tyle na temat. Ale skoro już przyleźliśmy to chociaż spróbujemy potańczyć, albo chociaż zniszczyć się ostatecznie. Nie udało się ani jedno, ani drugie. Dodatkowo kiedy zamówiłam szoty dla siebie i koleżanki, barman oznajmił mi, że dwa złote reszty odda mi przy okazji. Lol. Gdyby nie ubawił mnie tak bardzo tym stwierdzeniem, to chyba bym my wywaliła gonga i zrobiła awanturę, ale ostatecznieharacz w wysokości dwóch złotych nie sprawił, że jakoś specjalnie zubożałam i nie byłam na tyle pijana, żeby awanturować się o dwa złote. Ale takiej właśnie imprezy chciałam. Z dobrym towarzystwem, morzem alkoholu i zamieszkami. I co? Towarzystwo było, morze alkoholu również, ale chyba dzień był na tyle słaby, że moja impreza wszechczasów okazała się porażką wszechczasów. A dj w klubie powinien zmienić pseudonim z szanti na szambo. O.

A.

6 komentarzy:

  1. o z tego bloga może wyjśćcośfajnego!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. jaka wioska, taki klabing

    OdpowiedzUsuń
  3. oj ja jeszcze w klimacie świąt, nie mogę się na tym skupić;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Uśmiałem się czytając Twój tekst. Mieszkam w Pile, u nas swojego czasu panował dość podobny klimat. W ostatnich paru latach zrobiło się ekskluzywniej, jest gdzie pójść, jest w czym przybierać. Tyle, że z miasta emerytów, z którego wszystkie istoty młode uciekają, nie widzę sensu takich klubów. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń