Jak już pisała Julia w notce o zachłanności, ja podzielę się z wami moimi obserwacjami odnośnie ludzi z gatunku „promocja?? Weźmiemy 40!”.
Nigdy nie zwracałam uwagi na
promocję ani na zachowania ludzi, kiedy widzą nawet magiczne -3%. W zasadzie
oni tylko widzą minus, podejrzewam, że ile to już jest nieważne. Sklep mógłby
zagiąć czasoprzestrzeń i napisać na czerwonym arkuszu -0 a ludzie i tak by się
rzucili. Nie zwracałam uwagi dopóki nie przeprowadziłam się na piątym roku w
okolice magicznej piekarni. W piekarni od godziny 17 promocja na cały
asortyment -50%. Promocja dobra, sami stwierdzicie, że w obliczu zapłaty 5,20
za chleb z dynią, lepiej zaczekać do 17 i kupić go za 2,6 :) Zanim wieść
rozeszła się po osiedlu, udało mi się kilka razy skorzystać z promocji.
Niestety im dłużej promocja trwała, tym więcej ludzi się o niej dowiadywało i
tym większe patologie zaczęły się rodzić. Po tygodniu nie można już było kupić
chlebka bez uprzedniego godzinnego oczekiwania w długim ogonku tworzącym się
już od godziny 16. Dlatego zrezygnowałam z kupowania w promocji i wróciłam do
zakupów po normalnej cenie. Jednak z racji tego, że mieszkałam naprawdę 30
metrów od piekarni często obserwowałam ludzi z balkonu. Ludzie kłócili się o
chleb w promocji. Kolejki były coraz dłuższe i coraz bardziej niezadowolone. Z
ciekawości kilka razy wybrałam się żeby zobaczyć skąd te bojowe nastroje. Stojąc
w kolejce po bułkę z czekoladą (bo przecież nie pójdę stać po próżnicy, skoro
już jestem, to sobie coś kupię :)) szybko przekonałam się o co chodzi. Przyszła
babcia i kupiła 40 bułek, 12 bochenków chleba i poszła. Kolejna babcia wyszła
już z dwiema wielkimi torbami pieczywa. Kolejka posuwała się coraz wolniej a i
asortyment z każdym klientem się kurczył. Zastanawiałam się dlaczego te babcie
tyle chleba kupują, przecież i tak go nie zjedzą. Ale myślę, może kupują
sąsiadom, rodzinie. No dobra nie znam sytuacji, nie będę się bulwersować. Na
drugi dzień znowu wybrałam się do piekarni i znowu ta sama babcia kolejny raz
wynosi hurtem chleb. Ludzie się burzą i tym razem wcale się nie dziwię. Bo raz
rozumiem, ale codziennie? Śmiałam się, że jak babcia kupuje chleb dla kaczek i
gołębi to na jarotach będą najgrubsze ptaki w Polsce.
Później przeprowadziłam się do innego miasta i nie miałam okazji obserwować sytuacji w piekarni, jednak zaczęłam zwracać uwagę na ludzi w innych przybytkach, czyli w supermarketach. Ja kupuję jedzenie fazowo. Czyli przez miesiąc jem rukolę z ricottą i pomidorami albo omlety ze świeżym szpinakiem. Idąc tym tropem, często kupuję te produkty, czasami codziennie, więc mniej więcej wiem ile tego schodzi w sklepie. Poszłam kiedyś zakupić „mój szpinak” a tam pusta półka. W moich oczach pojawiły się wielkie ????? ale co jak dlaczego? Z której strony? Rozglądam się, bo może przełożyli. Ale nie, nigdzie nie ma. Pędzę do wejścia, zaglądam w gazetkę, a tam promocja. Szpinak taniej o całe 30 gr. I pojawia się pytanie ludzie serio?
Rozumiem, że jak taniej to warto czasami kupić kilka sztuk więcej, zwłaszcza jak wiesz że i tak często to kupujesz, to po co przepłacać. Ale ludzie rzucają się na każdy produkt okraszony czerwoną kartką z napisem promocja. Nie patrzą na ceny. Ja sama kiedyś się nacięłam. Wprawdzie nie kupowałam dlatego, że promocja, ale tak czy owak padłam ofiarą „promocji”. Kupiłam Cin Cina za 18,99 w sklepie na literkę T. Patrzę promocja, myślę o fajnie oszczędziłam. Tydzień później koleżanka miała urodziny i w prezencie chciałam kupić jej właśnie cin cina. Po drodze miałam T więc zaszłam, wzięłam butelkę i zapłaciłam… nie nie 24 nie 22 ale 16,99 :) Także ten, warto orientować się w cenach, bo czasami przecena wcale nie oznacza taniej. Wiedzą to wszyscy rozsądni ludzie, ale obserwując łowców tańszych produktów widzę że nie są to rozsądni ludzie, a przeceny przesłaniają im zdrowy osąd.
Miałam jeszcze opisać moje doświadczenia
z pracy w galerii handlowej, jednak wyszło już i tak za długo. Może kiedyś z
Julią zrobimy zestawienie naszych ulubionych typów klientów, w tym łowców
promocji.
A.
Mój facet jest mistrzem promocji "2 w cenie 1" w Małpce, którą ma po drodze z pracy do domu. A to jakiś napój, a to piwo, a to ciastka... Pomału zaczyna mnie to przerażać.
OdpowiedzUsuń